Rozdział VIII
"Bezmyślnych wyzwala ze smutku czas,
mądrych logika."
Przez dwa kolejne dni robiłam to samo; wstawałam, jadłam, rozmawiałam chwilę z babcią i pisałam jeszcze najważniesze rzeczy w moim "pamiętniku". Miałam jeszcze niecałe cztery dni, które zamieniły się w jeden. Dwa calutkie dni siedziałam w bibliotece i czytałam wszystko co było związane z tym zaklęciem. Trzeci dzień spedziłam na główkowaniu nad tą figurką. Niestety nic mi to nie dało. Nie dowiedziałam się niczego nowego, oprócz tego, że ten ktoś mnie nienawidzi. Jeśli ten ktoś myśli, że wprawi mnie w jakąś depresję to się grubo myli. Ciężko mi będzie żyć z myślą, że za rok tego dnia może mnie już nie być, ale trzeba być dobrej myśli!
Czwartego dnia zbierałam składniki do eliksiru, który jest przeciw zaklęciem. Myślałam, że sprawniej pójdzie mi szukanie ich, ale jak się okazało oko skarabeusza egipskiego, mięta cytrynowa i pot testrala są bardzo rzadkimi i rzadko używanymi składnikami. Na szczęście babcia przyjaźni się z panem, który ma sklep ze składnikami.
Został mi ostatni dzień kiedy jeszcze wszystko pamiętam. Dzień, który starałam się odkładać jak najdłużej. Muszę odwiedzić i poprosić o przysługę osobę, która może mnie nie nienawidzi, ale też i nie lubi. Nie wiem czy mi pomoże, ale staram się myśleć pozytywnie.
Ubrałam się w zwykłe szorty i zielony top, gdyż dzisiaj jak od kilku dni było strasznie duszno. Zmniejszyłam wszystkie składniki i schowałam do torebki. Oznajmiłam babci, że będę po południu i teleportowałam się w okolice Hogwartu.
Wylądowałam na skraju zakazanego lasu. Był on tak samo magiczny i mroczny co zawsze. Pośród tłumów drzew, ścieżka, która prowadzi, dokąd? W sumie to kto wie? Ten las żyje własnym życiem. Ścieżki zmieniają swoje miejsca, płatając figle przechodnią. Drzewa potrafią mówić, lecz to pokazują tylko nielicznym, umieją chodzić i bić swoimi gałęziami istoty, które im zagrażają, bądź niepodpasują. Przez liście drzew bije poświata słońca, która daje złudzenie bezpieczeństwa. Nic bardziej mylnego. Zwierzęta są tu nieobliczalne. Raz mogą Ci pomóc, następnego dnia zechcą Cię zabić. Często można tu spotkać wilkołaki, bądź krwiopijców.
Otrząsając się z niepotrzebnych myśli ruszyłam w stronę zamku. Mijałam boisko od Quiddtch'a, jezioro przy, którym za kilka dni będą odpoczywać Hogwartczycy. Ukochane błonia. Z jednej strony cieszę się, że zawitałam tutaj, ale z drugiej jestem cała ogarnięta niepewnością. Co jeśli odmówi? Co jeśli zarząda czegoś, czego nie będę w stanie zrobić? Nie mogąc wytrzymać niepewności przyśpieszyłam kroku. Właśnie przekraczałam przez bramy szkoły magii Hogwart. Mojej szkoły. Miałam straszną potrzebę ruszyć w kierunku wieży Gryffindoru, zamiast tego poszłam w dół. Do lochów. Nigdy nie lubiłam się tu zaszywać. Zastanawiało mnie jak wychowankowie domu węża mogli tu przebywać. Zimno i wilgotno. O ile w lecie jest to pożyteczne, o tyle w zimie bezsensowne. Nie czułam się tu komfortowo. Zmierzałam do "jaskini króla wężów". Wziełam głęboki wdech i zapukałam pewnie. Gdy nie doczekałam się jakiejkolwiek odpowiedzi, zapukałam znów. I znowu nic. Pchnęłam lekko drzwi i weszłam.
-Witaj Granger- powiedział Snape za moich pleców- Jak zwykle bezczelna nie czeka, aż ktoś jej otworzy. Spodziewałem się Ciebie tutaj.
-Dzieńdobry panie profesorze wystraszył mnie Pan.
-Dobra Granger bez zbędnych uprzejmości, siadaj.
Usiadłam na drewnianym krześle naprzeciwko Snape'a, który znajdował się za biurkiem. Patrzył się na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Chyba ciążyło mu to, że się na niego patrzyłam, bo chrząknął i powiedział;
-Zamierzasz ze mną rozmawiać czy się tak na mnie patrzeć?
Znów ten sam Nietoperz wredny i ironiczny.
-Mam do Pana sprawę.
-Wiem.
-Skąd?
-A czy to ważne?
-Tak.
-Powiedzmy, że mam swoje źródła.
Prychnęłam.
-Coś nie pasuje?- wysapał.
-Ależ skąd. Przejdźmy do rzeczy, bo czas nie jest po mojej stronie.
-Słyszałem.
-Skąd?
-Co Ty Granger Proroka Codziennego nie czytasz? Ktoś z tej waszej imprezy się wygadał gazecie, za co dostał hajs, a głośno było!
-Więc stąd Pan wiedział, że przyjdę?
-Akurat nie stąd- powiedział tajemniczo i wlepił swoje czarne ślepia we mnie.
-Więc pomoże mi Pan?- zapytałam z nadzieją w głosie.
-Tak- wielki uśmiech zagościł na mojej twarzy, lecz tak jak myślałam jest haczyk- Wszystko posiada swoją cenę.
-Jaka jest pana?
-W tym roku będą zajęcia z mugoloznastwa obowiązkowe dla 7 klas. Dumbledore wyznaczył mnie jako nauczyciela, który będzie tego uczył.
Było widać, że jest zły z tego powodu. Uczył eliksirów i do tego musi uczyć mugoloznastwa. Jestem w szoku, że Dumbledore powierzył to komuś, kto nie ma zbytnio o tym pojęcia.
-Więc jeśli ja pomogę uwarzyć Ci eliksir, Ty pomożesz mi w mugoloznastwie. Mimo iż, wiem, że prawdopodobnie dałabyś radę sama uwarzyć ten eliksir, to wiem, że nie masz czasu, więc jesteś zależna odemnie. W dodatku jestem najlepszym z najlepszych- zakończył mało skromnie Snape.
Decyzję podjęłam jeszcze zanim tu przyjechałam.
-Zgadzam się. Jakie są warunki?
-Wytłumacze dyrektorowi, że będziesz moją "pomocnicą". Raz w tygodniu będziesz przeprowadzać lekcje mieszane Gryffindor-Slytherin. Dwoma pozostałymi domami ja się zajmę. Będziesz mogła odejmować/dodawać punkty i dawać szlabany, które będą odpracowywać u Ciebie i Filcha. Ale nie przesadzaj! Reszty dowiesz się jeszcze napoczątku roku.
-Dobrze.
Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, po czym dałam mistrzowi eliksirów składniki z torebki i teleportowałam się do babci, która czekała już na mnie z obiadem. Resztę dnia spędziłam z nią.
Gdy kładłam się spać byłam już przygotowana na to, że już rano wszystko sprzed 7 dni, zapomnę. Czyli w sumie całe życie, oprócz 7 dni. Długo nie mogłam zasnąć, a jak już mi się udało był to niespokojny sen.
Wylądowałam na skraju zakazanego lasu. Był on tak samo magiczny i mroczny co zawsze. Pośród tłumów drzew, ścieżka, która prowadzi, dokąd? W sumie to kto wie? Ten las żyje własnym życiem. Ścieżki zmieniają swoje miejsca, płatając figle przechodnią. Drzewa potrafią mówić, lecz to pokazują tylko nielicznym, umieją chodzić i bić swoimi gałęziami istoty, które im zagrażają, bądź niepodpasują. Przez liście drzew bije poświata słońca, która daje złudzenie bezpieczeństwa. Nic bardziej mylnego. Zwierzęta są tu nieobliczalne. Raz mogą Ci pomóc, następnego dnia zechcą Cię zabić. Często można tu spotkać wilkołaki, bądź krwiopijców.
Otrząsając się z niepotrzebnych myśli ruszyłam w stronę zamku. Mijałam boisko od Quiddtch'a, jezioro przy, którym za kilka dni będą odpoczywać Hogwartczycy. Ukochane błonia. Z jednej strony cieszę się, że zawitałam tutaj, ale z drugiej jestem cała ogarnięta niepewnością. Co jeśli odmówi? Co jeśli zarząda czegoś, czego nie będę w stanie zrobić? Nie mogąc wytrzymać niepewności przyśpieszyłam kroku. Właśnie przekraczałam przez bramy szkoły magii Hogwart. Mojej szkoły. Miałam straszną potrzebę ruszyć w kierunku wieży Gryffindoru, zamiast tego poszłam w dół. Do lochów. Nigdy nie lubiłam się tu zaszywać. Zastanawiało mnie jak wychowankowie domu węża mogli tu przebywać. Zimno i wilgotno. O ile w lecie jest to pożyteczne, o tyle w zimie bezsensowne. Nie czułam się tu komfortowo. Zmierzałam do "jaskini króla wężów". Wziełam głęboki wdech i zapukałam pewnie. Gdy nie doczekałam się jakiejkolwiek odpowiedzi, zapukałam znów. I znowu nic. Pchnęłam lekko drzwi i weszłam.
-Witaj Granger- powiedział Snape za moich pleców- Jak zwykle bezczelna nie czeka, aż ktoś jej otworzy. Spodziewałem się Ciebie tutaj.
-Dzieńdobry panie profesorze wystraszył mnie Pan.
-Dobra Granger bez zbędnych uprzejmości, siadaj.
Usiadłam na drewnianym krześle naprzeciwko Snape'a, który znajdował się za biurkiem. Patrzył się na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Chyba ciążyło mu to, że się na niego patrzyłam, bo chrząknął i powiedział;
-Zamierzasz ze mną rozmawiać czy się tak na mnie patrzeć?
Znów ten sam Nietoperz wredny i ironiczny.
-Mam do Pana sprawę.
-Wiem.
-Skąd?
-A czy to ważne?
-Tak.
-Powiedzmy, że mam swoje źródła.
Prychnęłam.
-Coś nie pasuje?- wysapał.
-Ależ skąd. Przejdźmy do rzeczy, bo czas nie jest po mojej stronie.
-Słyszałem.
-Skąd?
-Co Ty Granger Proroka Codziennego nie czytasz? Ktoś z tej waszej imprezy się wygadał gazecie, za co dostał hajs, a głośno było!
-Więc stąd Pan wiedział, że przyjdę?
-Akurat nie stąd- powiedział tajemniczo i wlepił swoje czarne ślepia we mnie.
-Więc pomoże mi Pan?- zapytałam z nadzieją w głosie.
-Tak- wielki uśmiech zagościł na mojej twarzy, lecz tak jak myślałam jest haczyk- Wszystko posiada swoją cenę.
-Jaka jest pana?
-W tym roku będą zajęcia z mugoloznastwa obowiązkowe dla 7 klas. Dumbledore wyznaczył mnie jako nauczyciela, który będzie tego uczył.
Było widać, że jest zły z tego powodu. Uczył eliksirów i do tego musi uczyć mugoloznastwa. Jestem w szoku, że Dumbledore powierzył to komuś, kto nie ma zbytnio o tym pojęcia.
-Więc jeśli ja pomogę uwarzyć Ci eliksir, Ty pomożesz mi w mugoloznastwie. Mimo iż, wiem, że prawdopodobnie dałabyś radę sama uwarzyć ten eliksir, to wiem, że nie masz czasu, więc jesteś zależna odemnie. W dodatku jestem najlepszym z najlepszych- zakończył mało skromnie Snape.
Decyzję podjęłam jeszcze zanim tu przyjechałam.
-Zgadzam się. Jakie są warunki?
-Wytłumacze dyrektorowi, że będziesz moją "pomocnicą". Raz w tygodniu będziesz przeprowadzać lekcje mieszane Gryffindor-Slytherin. Dwoma pozostałymi domami ja się zajmę. Będziesz mogła odejmować/dodawać punkty i dawać szlabany, które będą odpracowywać u Ciebie i Filcha. Ale nie przesadzaj! Reszty dowiesz się jeszcze napoczątku roku.
-Dobrze.
Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, po czym dałam mistrzowi eliksirów składniki z torebki i teleportowałam się do babci, która czekała już na mnie z obiadem. Resztę dnia spędziłam z nią.
Gdy kładłam się spać byłam już przygotowana na to, że już rano wszystko sprzed 7 dni, zapomnę. Czyli w sumie całe życie, oprócz 7 dni. Długo nie mogłam zasnąć, a jak już mi się udało był to niespokojny sen.
Leżałam na zimnej posadzce w jakiejś rezydencji. Nademną pochylała się jakaś kobieta, która patrzyła się na mnie szaleńczym spojrzeniem. Pytała się mnie o jakiś miecz. Nie odpowiadałam. Coś w jej oczach błysnęło. Był to zły znak, bardzo zły. Nagle wyjeła jakiś sztylet i rzuciła się na moją rękę. Czułam paraliżyjący ból na ręcę. Darłam się w niebogłosy żeby mnie ktoś uratował, ale też żeby sobie ulżyć. Po kilki minutach tej tortury przestała. Leżałam na tej zimnej posadzce, tylko teraz to zimno dawało mi ukojenie. Łzy leciały mi z oczu, a ręka potwornie piękła. Odważyłam się podnieść wzrok. Zobaczyłam, że jakeś stalowe spojrzenie jest we mnie wpatrzone. Widziałam tam autentyczny smutek. Z tym widokiem zemdlałam.
Obudziłam się cała zlana potem i zauważyłam, że babcia trzyma moją rękę i mnie uspokaja.
-To tylko zły sen- mówiła.
Już chciałam to potwierdzić, gdy rana na mojej ręce dała o sobie znać. Podwinęłam ramię i zobaczyłam to.
Było tam napisane "szlama".
-Babciu co to? Dlaczego?- tyle pytań cisneło mi się na gardło, ale na żadne nie znałam odpowiedzi. Czułam okropną pustkę.
-Przeczytaj to, a wszystko zrozumiesz- powiedziała babcia ze smutkiem, dała mi jakąś opasłą książkę i odeszła. Odrazu wziełam się za lekturę.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Od pamiętnej imprezy minął już tydzień. Czyli Granger już o nas zapomniała. Może będę miał czystą kartę. Może pozwoli jeszcze raz się poznać.
-Draco!- ruszyłem powoli w stronę krzyku oczywiście swojej rodzicielki.
-Tak matko?
-Mógłbyś kochanie jechać albo teleportować się do Malfoy Manor i odebrać paczkę. Bo jakiś czarodziej się pomylił i wysłał ją sowami tam i one zostawiły ją skrzatowi. I dostałam dzisiaj od niego list, że nie ma tylu sów żeby to wysłać, a dobrze wiesz, że on nie opuszcza tej przeklętej rezydencji.
-Dobrze mamo, zaraz wrócę.
Teleportowałem się z kwaśną miną pod rezydencję. Wszedłem do środka. Nic się nie zmieniło odkąd byłem tu ostatni raz. Nadal jest tu ponuro i tak, aż nazbyt arystokratycznie.
-Skrzacie!- krzyknąłem. Nic. Powtórzyłem to jeszcze kilka razy, gdy nie było efektu ruszyłem w kierunku kuchni, gdzie te małe stworzonka się zawsze zaszywały.
-Expelliarmus!
Usłyszałem tak dobrze mi znany syk, ale nie zdążyłem zareagować. Byłem pozbawiony, więc różdżki.
-Crucio!
Zrobiłem unik.
-Sectumspempra!
Kolejny unik. Chciałem uciec stąd jak najszybciej, dlatego szybko odwróciłem się i biegłem w kierunku spiżarni, gdzie mogłem się ukryć i zaplanować co mam zrobić. Niestety to był mój błąd, bo, gdy tylko odwróciłem się plecami do napastnika dostałem "Crucio".
-Widziałem, że jesteś miły dla szlamy. Ha! Że czujesz coś do szlamy! Do tej pieprzonej szlamy ze świętej trójcy! Nie tak zostałeś wychowany! Teraz poniesiesz tego konsekwencje. Ty, ona i wasi bliscy! Buahahahahahaha- słysząc ten śmiech spojrzałem cały sponiewierany prosto w jego oczy i naplułem na jego buty okazując niechęc do niego.
-Jak śmiesz! Drętwota!
Jeszcze kilka minut męczył mnie przeróżnymi klątwami, a później podstawił mi pod usta jakiś eliksir.
-Pij!
Wyczułem w nim eliksir nienawiści. Pamiętam go dobrze, bo robiliśmy go na szóstym roku.
-Nigdy!
-Jak sam tego nie zrobisz to Ci pomogę!
Przyłożył to do moich ust i przechylił. Zachłysnąłem się, ale wypiłem, bo zatkał mi buzię i nie miałem szans.
Czułem się otępiały, on zaczął mi gmerać w pamięci, czułem wyjmowane wpomnienia i zastępstwo za nie. Modyfikował mi pamięć.
-Nienawidze Cię... ojcze!
Po tych słowach nie miałem już poczucia ze światem. Straciłem przytomność.
Obudziłem się na kanapię w.. Malfoy Manor?!
-Och, wreszcie się panicz obudził!- zawołał rozradowany skrzat.
-Co się stało?- rzuciłem tylko szorstko.
-Panicz się przewrócił i stracił przytomność. Julek paniczowi pomógł- mówił przymilnie skrzat.
-Po co tu przyszedłem?
-Po paczkę, paniczu.
-Dawaj paczkę i znikaj.
-Już paniczu.
Po chwili skrzat wrócił z paczką.
-Proszę paniczu.
Kiwnąłem głową w dół i teleportowałem się spowrotem do matki.
-Twoja paczka- rzuciłem i już chciałem iść, gdy mnie zatrzymała.
-Blaise był tutaj i mówił, że Ginny strasznie dramatyzuje znowu, bo boi się o Hermionę.
-I po co mi to mówisz?
-Myślałam, że interesuję Cię co u panienki Granger.
-A co mnie może obchodzić jakaś nic nie warta szlama?- zapytałem drwiąco.
-Przecież dopiero co mi mówiłeś, że wasze stosunki się poprawiły.
Byłem w niezłym szoku.
-Coś Ci się musiało pomylić między mną, a tą szlamą zawsze była nienawiść i nigdy się to nie zmieni. Nie wiem co sobie ubzdurałaś- powiedziałem ze złością i ruszyłem do swojego pokoju.
Naprawdę nie wiem co strzeliło mojej matce do głowy. Przecież nienawidzimy się odkąd tylko się poznaliśmy i nagle mam się zacząć nią martwić? Przecież ja nawet nie wiem o co chodzi. Zresztą to tylko szlama. Nie powinna wogóle zaśmiecać moich myśli. Nie mówiąc nikomu wyszedłem na dwór, wziąłem miotłę i poszedłem się przelecieć.
~~~~~~~~~~~~~
Ostatnio odniosłam wrażenie, że na moim blogu wszystko idzie zbyt szybko. Bo rozdział 7, a Draco i Miona już się tak lubią? Trochę za szybko. Więc tu prosze rozdział 8, a wszystko zaczyna się od początku. Tak jak od pierwszego ich spotkania. On jej odrazu nienawidzi, bo jest nieczystej krwi, ona nim odrazu gardzi, bo jest zwykłym dupkiem.
Ten rozdział chciałabym zadedykować wyjątkowej osobie. Jest to osoba, która jest ze mną prawie od początku i odkąd zaczęła komentować robi to pod każdym moim rozdziałem, czym sprawia mi frajdę jak i daje mi motywację do dalszego pisania. Jest wspaniała pod tym względem, że jest szczera, mówi co jej się podoba i gdzie zrobiłam jakiś błąd. Jest również rewelacyjną pisarką. Jest to Nela B z bloga;http://co-serce-pokocha-dramione.blogspot.com/ dziękuje, że jesteś ♥